Skąd Afryka i jaki to ma związek z kościołem w Polsce?

Anna KaliszAfryka

To dłuuuga historia ☺. 

Wiecie, jak to jest, mieć jakieś marzenie, ale takie mgliste, że nawet nie wiadomo, jak się nim dzielić? I tak przez 15-20 lat? Takie marzenie staje się w pewnym momencie sekretem. Zachowywanym, a czasem wręcz odłożonym, gdzieś na dnie brzucha.

Czasem nie odkopuje się go przez całe życie.

A czasem tak.

Afryka Wschodnia. Od zawsze w moim sercu (no prawie, jak Wakanda :D). Wszystkim znajomym kazałam czytać książki o Somalii, oglądać filmy o Kenii, puszczać dzieciom afrykańskie kołysanki. Przekonywałam do słuchania „Baba yetu” (modlitwa „Ojcze nasz” w swahili), bo jest takie poruszające, że ma się dreszcze na dźwięk każdego słowa. A potem wreszcie zdałam sobie sprawę, że nie każdego tak dotyka ten kawałek świata. Że to moja tęsknota. I nie wzięła się znikąd. 

Więc dlaczego nie pojechałam do Afryki wcześniej?

Moi bliscy byli niechętni, nawet na myśl o moim samodzielnym wyjeździe… a jednocześnie tak mocno WIEDZIAŁAM, że przyjdzie na to czas, że nie musiałam tego przyspieszać. Nie próbowałam wyważać zamkniętych drzwi, nakłaniać rodziny do wyjazdu na kosztowną wycieczkę. A Bóg przez ten cały czas dokładał kolejne elementy. Dawał mi wizje, stawiał na mojej drodze właściwych ludzi, prowadził ku wzrostowi w tym, co może się okazać potrzebne… W realizacji tego, co ON planuje.

Przez ostatnie lata uczył mnie w praktyce, że czasem pokazuje nam tylko pierwszy krok, który mamy zrobić. Mówi, skąd mamy wyjść, ale nie mówi od razu, dokąd pójść. Jak Abramowi. A kiedy zrobimy już pierwszy krok, otwiera drzwi. Czeka na nasze TAK w małych rzeczach, na posłuszeństwo w sprawach, które czasem mogą nam się wydać bez znaczenia. Jeżeli nie powiemy TAK w małym, czy jesteśmy gotowi na większe?

Przyszedł czas, kiedy oboje, Beniamin i ja, wiemy, że czas ruszyć. Wiemy, że nie chcemy tam wpaść i wypaść, zobaczyć i zostawić. Chcemy tam być, z ludźmi i dla ludzi. Afryka Wschodnia będzie stałym punktem w naszym życiu. Wiem dokładnie, dlaczego i po co. 

Mało tego – okazuje się, że nie tylko my czekamy na ten wyjazd, ale TAM też są ludzie, którzy czekają na naszą rodzinę. Trudno było mi to przyjąć. Jesteśmy bandą ludzi, których trzeba zakwaterować, przetransportować. Nie poświęcimy całej uwagi miejscowym dzieciom, bo mamy własne, które potrzebują czasem rodziców na wyłączność. I jesteśmy biali… Banda białych z innego świata… Co my możemy im zaoferować…

Dzieliłam się moimi dylematami z koleżanką z Kenii. Powiedziała: „Tak, oczywiście, do Afryki cały czas przyjeżdżają „misjonarze” żeby krzewić swoją cywilizację wśród dzikusów. Wydaje im się, że ich kultura nas ocali. Patrzymy na nich z politowaniem, o ile są nieszkodliwi, i nie współpracujemy z nimi. Ale jeżeli wiesz, że Bóg Cię tutaj do czegoś powołuje, to w ogóle nie ma znaczenia, co TY masz do zaoferowania, i ile masz czasu. Ważne jest, co ON chce robić i czy ty chcesz z nim współpracować.” Moja koleżanka Kenijka sama sporo czasu spędziła na misji… W Australii…

Kiedy jesteśmy spoza kontekstu, nie widzimy kulturowego uwikłania, a tylko Bożą perspektywę dla ludzi, którym usługujemy. Bez własnego oglądu, opinii, możemy cieszyć się z cieszącymi się i płakać z płaczącymi. To jest chyba po prostu łatwiejsze na początek…

 

…I jaki to ma związek z Polską?

W książce „Always enough” („Zawsze wystarczy”; fragment w moim tłumaczeniu) Rolland Baker opisuje, jak on i Heidi organizowali konferencje dla pastorów w Mozambiku:

Byli głodni, zmęczeni i bez grosza. To była nasza pierwsza konferencja w prowincji Nampula, duże wydarzenie. Niektórzy z pastorów dotarli tu ze swoich wiosek po dwudniowej wędrówce bez jedzenia, po nocy przespanej na ziemi, na poboczu drogi. Byli tacy, co szli cztery dni, a jeden – szedł sześć dni, żeby się od nas uczyć. Wszyscy przyszli tylko z tym, co mieli na sobie. I teraz wszyscy czekali na to, co zrobimy. Nasz współpracownik, Guy, zapytał ich: „Czego się najbardziej boicie?” „Że nasze dzieci umrą z głodu w czasie, kiedy tu jesteśmy” – odpowiedzieli bez namysłu. Nie wiedzieli nawet, czy przetrwają podróż powrotną do domu. Co mieliśmy im powiedzieć?

Heidi i ja specjalnie przyjechaliśmy do Mozambiku, żeby zmierzyć się z takimi sytuacjami. Przyjechaliśmy tu, żeby wypróbować Ewangelię, wykorzenić z naszego głoszenia wszystko to, co nie działa, i co nie jest Prawdą. Przyjechaliśmy, żeby dać ludziom żywego Jezusa, a nie wypróbować na nich naszą strategię misyjną. Przyjechaliśmy, żeby kochać najbiedniejszych spośród biednych i tak wprowadzić ich do Królestwa – nie po to, żeby obiecać im tanią drogę do zdrowia i bogactwa. Przyjechaliśmy, prosząc Jezusa, żeby nas zabił, zniszczył i stworzył na nowo jak tylko chce, żebyśmy byli dla Niego tutaj użyteczni. I teraz nastał czas próby.

Ci ludzie cierpieli. Byli chorzy i słabi. Ich dzieci umierały w ich ramionach. Muzułmanie ich prześladowali. Nie widzieli nadziei poza Dobrą Nowiną, którą im przynieśliśmy. Więc głosiliśmy najczystsze, najprostsze możliwe przesłanie, prosto z Pisma. Nie czuliśmy się pewnie z żadnym innym rozwiązaniem, które mogłoby przyjść nam do głowy. Oni potrzebowali słów, do których przyzna się Duch Święty. Potrzebowali wiedzieć, co Jezus będzie błogosławił i wzmacniał, co przyciągnie Jego obecność. Potrzebowali przesłania, na którym będą mogli polegać aż do śmierci. 

Chcę zawsze być w takim miejscu przed Bogiem,

w którym jedyną teologią, jedyną strategią, jedynym zasobem jest Jezus.

I chcę takiego Jezusa przynosić ludziom.

Moim marzeniem jest, żeby w Polsce umarło nominalne chrześcijaństwo. Jeżeli ktoś wierzy w swoją teologię i moralność… to sorry. W takim układzie jest pycha, ale brak miejsca na miłość. To dla nikogo nie ma sensu. Każda okazja jest dobra, żeby zweryfikować, w czym pokładamy nadzieję i wracać do przesłania „na którym można polegać aż do śmierci”.

Niech to będzie tylko Jezus. Tylko relacja z Nim.

Tam, gdzie nie ma planu B, możemy polegać tylko na Nim. Kierować się pragnieniem żywego Boga.

Może czasem potrzebujemy takich konfrontujących sytuacji, jakie opisał Rolland Baker? Pustyni lub afrykańskiego buszu, który nas obudzi?

 

Autor: Anna Kalisz

Zdjęcie: Beniamin Kalisz