„Zastanawialiście się kiedyś, jak czuli się uczniowie Jezusa, kiedy spotkali Go po raz pierwszy? Myślę, że to musiała być mieszanka zadziwienia, pogubienia, z czymś nieodparcie pociągającym. Jezus do większości uczniów wystosował zwięzłe, oburzające w swej prostocie zaproszenie: ‘Chodź za mną’ (Łk 5:27).
Wyobraź sobie, że idziesz na rozmowę o pracę. Zamiast pytań, zamiast oferty wynagrodzenia i całego pakietu socjalnego, zamiast informacji o możliwości uzyskania udziałów w firmie, słyszysz tylko: ‘Chodź ze mną’. Większość z nas nie czułaby się komfortowo podążając za kimś w nieznane, z tak małą ilością danych. Szczerze? Wątpię, czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach by się na to zdecydował.
Ten pierwszy krok wiary naznaczył styl życia uczniów. Jezus nie poświęcał szczególnej uwagi na wyjaśnianie i tłumaczenie; przeciwnie – dużo z tego, co mówił, było tajemnicze, i rodziło więcej pytań niż odpowiedzi. Ewangelie sugerują, że uczniowie niewiele wiedzieli o tym, jaki jest plan na kolejny dzień. Szaleństwo!
Wyobraź sobie, że twój szef wysyła cię w podróż służbową bez bagażu, jedzenia, pieniędzy, bez rezerwacji noclegu i bez umówionych spotkań biznesowych. Czy istnieją dzisiaj kościoły, które organizują wyprawy misyjne w taki sposób, jak robił to Jezus? Mimo to uczniowie znani nam z imienia i inni chętnie decydowali się ruszyć za tym Człowiekiem po ponadnaturalną przygodę. I nie robili tego dla karnetu na siłownię ani dla służbowego samochodu – jedyne, co Jezus oferował im w pakiecie, to ON sam! I okazuje się, że ci mężczyźni i kobiety uznali tę ofertę za wystarczająco atrakcyjną, by porzucić karierę, rodzinę i swoje dążenia, i pójść za Nim (Łk 5:11, 28).
Zastanawiasz się, jak jest dzisiaj? Jezus ciągle robi w tym samym biznesie – powołuje uczniów, a jego styl przywództwa się nie zmienił. Największym wyzwaniem w podążaniu za Nim jest to, że nie troszczy się szczególnie o naszą strefę komfortu.
Zanim Go bliżej poznamy, trudno nam zrozumieć, dlaczego Jezus prowadzi ludzi w taki sposób. Czy sprawia mu przyjemność, kiedy jesteśmy sparaliżowani strachem? Czy chce, żebyśmy pozostawali ignorantami, niewolnikami, którzy ślepo robią to, co im kazano? Przeciwnie! Chce nam dać poczucie bezpieczeństwa, zrozumienie i wiele innych dobrych rzeczy wypływających z osobistej, intymnej relacji z Nim. Z pasją przyciąga nas do siebie, żeby odkryć przed nami gęstość i ciężar swojej chwały. Im lepiej Go poznajemy, tym stajemy się bardziej do Niego podobni. Szkopuł w tym, że głębokie, intymne relacje mogą zostać zbudowane tylko na fundamencie całkowitego zaufania.
I tu pojawia się podejmowanie ryzyka i dyskomfort. Jezus tak nas kocha, że chce, byśmy Jemu ufali bardziej niż komukolwiek lub czemukolwiek innemu. Ma najwyższy poziom ekspertyzy w identyfikowaniu tego, w czym pokładamy nadzieję, a w szczególności, co – jak wierzymy – uchroni nas przed naszymi największymi lękami albo pozwoli spełnić najskrytsze pragnienia. Jezus jest mistrzem konfrontowania nas przez wybory, które zachęcają do rozstania się z tym, w co wierzyliśmy, i do złożenia całej ufności w Nim.
Gdyby pozwolił nam pozostawać w granicach naszego strachu, nigdy nie dotarlibyśmy do punktu, w którym możemy zrealizować pełny potencjał, jaki mamy w Chrystusie.
To przerażające: porzucić namacalne, żeby przyjąć niewidzialne. W moim życiu z Bogiem nie raz musiałam i muszę sobie samej przypominać, że dopiero, kiedy wypuszczam poczucie bezpieczeństwa, jakie daje mi świat, mogę w pełni przyjąć Jezusa i wejść w ponadnaturalne. Dobrze, że Jezus 5 razy obiecuje obfite błogosławieństwo płynące z tej wymiany:
‘Zapewniam was, nie ma takiego, kto by opuścił dom albo braci, albo siostry, albo matkę, albo ojca, albo dzieci, albo pola dla Mnie i dla dobrej nowiny, a kto by nie otrzymał stokroć więcej, teraz, w tym czasie, domów i braci, i sióstr, i matek, i dzieci, i pól, choć wśród prześladowań, a w nadchodzącym wieku życia wiecznego.’ (Marka 10:29-30)”
Fragment z książki „Outrageous courage” („Skandaliczna Odwaga”), biografii-opowieści Tracy Evans, spisanej przez Krisa i Jasona Vallotton; w moim tłumaczeniu.
Taaaak…początek i humorystyczny, i konfrontujący… a dalej?
Ten tekst można czytać tylko na dwa sposoby: z zażenowaniem lub z ogniem. To, że Jezus kocha nas tak, że chce nam zabrać grunt spod nóg i postawić nasze stopy na SWOIM fundamencie, może brzmieć jak:
a) ckliwy, manipulacyjny slogan chrześcijański,
b) wypróbowana na własnej skórze prawda, która zmienia DNA.
Szczerze? Z cielesnej perspektywy to dla mnie gorszące, poza moją zdolnością pojmowania. Ale co z tego, skoro doświadczam Jego miłości! Nie pozostaje mi nic innego, jak wyśmiać własne zgorszenie i usiąść przy stole, do którego zostaliśmy zaproszeni przez Tego, który JEST drogą, prawdą i życiem. I przyjąć cały pakiet, z ogniem włącznie. Bez ognia, prędzej czy później, tu czy tam, przyjdzie zgorszenie.
„Jeśli nuży cię myśl, że Bóg cię kocha, to może być tak, że tylko o tym słyszałeś, a nigdy tego nie doświadczyłeś.” Lisa Bevere